wtorek, 20 stycznia 2015

Nowa Kreska

Jestem trochę dziwna.
Piszę opowiadanie i zaczynam je trzy razy. Dwie poprzednie wersje mi się nie podobały, więc zrobiłam jeszcze jedną. Ta w miarę jest okay. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta c:
Kto nie czytał wcześniejszych wersji, nic nie straci. Tutaj, co prawda, zmieniłam trochę przeszłość bohaterki i jej otoczenie (chodzi mi o postacie), ale motyw opowiadania jest ten sam.
Nie przedłużając, zapraszam ^_^


Rozdział 1

- Czuję się idiotyczne – mruknęłam, poprawiając za luźną spódnicę w szkocką kratę.
- Nie marudź. Mogło być gorzej – szepnęła Lola. Stała obok mnie ubrana w ten sam głupi strój. Tylko że na niej, oczywiście, prezentował się znacznie lepiej. – Poza tym, niedługo i tak idziemy do domu. Chwila wolności przed ostatecznym rozpoczęciem szkoły.
- Ciszej bądźcie! – zdenerwował się wysoki chłopak przed nami. Nie dość, że zasłaniał mi swoimi ramionami całą scenę, to jeszcze nas uciszał.
Siedziałyśmy na apelu z okazji rozpoczęcia roku. Właśnie zaczęłyśmy naukę w gimnazjum jako pierwszoklasistki. Dyrektor wygłaszał mowę i witał nowych uczniów. Mówił, jaka to szkoła jest wspaniała i na wysokim poziomie, a ja patrzyłam na ziewających uczniów ostatniej klasy. Było nas łatwo rozróżnić, bo każdy rocznik miał inny kolor krawata.
Poluzowałam ciemnozielony węzeł, który wbijał mi się w szyję. Nie ma to jak dopasowany mundurek. Na szczęście jest obowiązkowy tylko na apelach i ważnych uroczystościach, codziennie nosiłam zaś t-shirt z nazwą szkoły. Był zielony i nadrukowane było na nim: Gimnazjum nr 13. Chodziłam do klasy przyrodniczej. Były jeszcze sportowa i artystyczno-językowa.
- Teraz rozejdziemy się do klas, gdzie wychowawcy rozdadzą wam plany lekcji i powiedzą kilka słów od siebie. Klasy pierwsze, na tablicy przed aulą jest wywieszony wykaz sal. Pomyślnego roku szkolnego!
- I niech los zawsze wam sprzyja – powiedziałam, na co Lola się roześmiała.

~~*~~

Budzik zadzwonił przeciągle, budząc mnie ze snu. Zignorowałam go, wbijając twarz w puchową poduszkę. Jednak już, niestety, nie spałam. Jęknęłam, a raczej zawyłam, jakby mnie kto obdzierał ze skóry. Wiedziałam, że nie wymigam się od szkoły.
Jakoś nie paliło mi się, żeby tam iść. Jasne, czułam niejakie podekscytowanie, ale nie miałam ochoty wstawać o w pół do siódmej rano, by poznać nowych ludzi czy zyskać wiedzę jakże potrzebną mi do życia.
- Jeszcze tylko cztery dni do weekendu... - mruknęłam, próbując podnieść się na duchu. Chyba nikogo nie zdziwi, że nie uznałam tego za zbytnie pocieszenie.
Jednak wstałam, ubrałam się i zeszłam do kuchni. Przy stole siedziała moja mama-zombie, która tak jak ja nie była rannym ptaszkiem. Jej głowa wisiała nad kubkiem z kawą. Wyraźnie próbowała nie zasnąć. Nie odezwałam się. Podzielałam jej nastrój.
Szybko zjadłam skromne śniadanie, pocałowałam mamę w policzek i poszłam po plecak. Gdy wróciłam, naczynia były pozmywane, a mama z uśmiechem na twarzy zakładała buty.
- Tchnęło w ciebie życie? Kawa zaczyna powoli działać?
- I ciastko czekoladowe. - Skinęła głową. - Wiesz, mam jeszcze trochę czasu. Podwieźć cię?
- Kusząca propozycja - powiedziałam z bólem w głosie. - Ale umówiłam się z Lolą na przystanku i nie mogę jej olać.
Mama wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz. Bądź w domu przed piątą, przychodzą do nas w odwiedziny sąsiedzi.
- Ci nowi spod ósemki, których nie poznałam?
- Tak. Bój się o swój los, jeśli nie będziesz zachowywała się przyzwoicie. Tata ich polubił, a wiesz jak to z nim jest. - Westchnęła, po czym spojrzała na zegar nad szafkami. - Rany, teraz już muszę iść. Pa, słońce!
Zniknęła, a ja zostałam sama ze swoimi myślami.
Kilkanaście minut później wsiadałam z Lolą do autobusu linii 73. Obie byłyśmy ledwo przytomne, jak zawsze o tej porze, więc panowała między nami cisza. W sumie, poza jedną kobietą w ołówkowej spódnicy, która rozmawiała przez telefon, nikt się nie odzywał. Słychać było tylko szum silnika.
Pojazd stanął gwałtownie na następnym przystanku, aż wpadłam na Lolę. Drzwi się otworzyły.
- Hej, nie wiedziałam, że na mnie lecisz - zażartowała moja przyjaciółka. Ledwo ją słyszałam, bo do autobusu wsiedli głośno śmiejący się chłopcy. Mieli przewieszone przez ramię sportowe torby i takie same t-shirty jak my, tylko że niebieskie. Druga klasa, najpewniej sportowa.
Było ich trzech, wszyscy przystojni. Nosili spodenki do kolan, które odkrywały umięśnione łydki. Wyglądali na popularnych - pewni siebie, rozłożyli się na siedzeniach, chociaż do szkoły pozostały tylko trzy przystanki.
- Co zrobimy z drużyną? Turniej za dwa tygodnie, ci najlepsi juz odeszli... - zaczął najniższy z nich. Był blondynem, miał odstające uszy i nosił okulary, ale miał niezaprzeczalny urok.
- A trzecie klasy są do niczego - dodał najprzystojniejszy. Ciemne włosy zaczesał do tyłu. Koszulka opinała się na jego szerokich ramionach. - Może powinniśmy zwerbować pierwsze? Pójdziemy na ich wuef i zobaczymy, co potrafią.
- Dobry pomysł. Musimy to obgadać z trenerem i resztą drużyny. - Trzeci z nich miał długie rzęsy i najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Niebieski wpadający w zieleń.
Drzwi otworzyły się ponownie. Kolejne osoby z naszego gimnazjum, tym razem chłopak w niebieskiej koszulce i dziewczyna w zielonej, trzymali się za ręce. Gdyby nie to, uznałabym ich za rodzeństwo.
Szkoda. Niezły był ten chłopak. Przypominał mi Alexa Pettyfera. Całkiem wysoki, dobrze zbudowany. Gęste blond włosy tworzyły ciekawą kompozycję na jego głowie, przez co facet wyglądał, jakby przed chwilą wstał z łóżka. Oczy były szare. Dziewczyna wyglądała podobnie, tylko jej oczy były brązowe. Skądś ją kojarzyłam...
- Ona chodzi z nami do klasy. - Lola słusznie zauważyła, że coś mi dzwoni, ale nie wiem w którym kościele. - Ma na imię Łucja, ale wołają na nią Lucy.
- Tak bardzo amełykańsko - szepnęłam.
- No. Nawet wygląda mi na Amerykankę - powiedziała z powagą, a ja się roześmiałam.
- A ten chłopak? - zapytałam. - Znasz go?
- Nie, przecież z drugiej klasy jest. A co, zainteresowana? - Poruszyła sugestywnie brwiami. Przewróciłam oczami.
- Tobie tylko jedno w głowie. Ale nie powiem, fajny jest. - Zerknęłam na niego. On i Lucy podeszli do Tria Przystojnych i gadali z nimi. Jeden z nich coś powiedział, a wtedy obserwowany przeze mnie chłopak zaśmiał się dźwięcznie. Pokazały się dołki w jego policzkach.
- Rany, Kreska. Jeszcze nawet nie dojechałyśmy do szkoły, a ty już znalazłaś obiekt westchnień.
- Co poradzisz - odpowiedziałam. - Życie.

~~*~~

- I właśnie dlatego - krzyknął profesor Rechacz, lustrując klasę przeszywającym wzrokiem - na moich lekcjach musicie być skupieni! Jeden nieuważny błąd i bach! - Pstryknął palcami, a uczniowie w pierwszej ławce aż podskoczyli na krzesłach. - Ktoś może stracić brwi, wzrok albo godność osobistą. Lub nawet trafić do szpitala.
Przełknęłam ślinę. Chemia jawiła mi się jako najbardziej niebezpieczny przedmiot, z którego cudem ujdę z życiem. Jeśli ujdę z życiem.
Profesor, mężczyzna po trzydziestce, miał kołtuny brązowych włosów na głowie i sowie okulary na spiczastym nosie. Nosił zielony sweter i lakierowane buty. Wydawał się poczciwym facetem, ale w tamtej chwili po prostu nas przerażał. Cała klasa siedziała w milczeniu, z utęsknieniem czekając na dzwonek. A była to dopiero pierwsza lekcja, na której profesor tylko wyjaśniał nam zasady oceniania na tym przedmiocie. Horror.
- Chyba go lubię - powiedziała Lola, kiedy ostatnie wychodziłyśmy z sali.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Lola, pogięło cię. Masz jakieś skłonności masochistyczne, czy coś?
Uśmiechnęła się i otworzyła usta, żeby mi odpowiedzieć, ale ktoś ją potrącił i się przewróciła. Boleśnie uderzyła o podłogę z kafelków, aż skrzywiła całą twarz, próbując nie krzyknąć. Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Hej, uważaj trochę! - krzyknęłam, ale chłopak nie zwrócił na mnie uwagi i wbiegł do sali od chemii. Palant jeden.
- Jest spoko, Kreska - stęknęła moja przyjaciółka. - Nie denerwuj się na miłość swojego życia.
Sceptycznie uniosłam jedną brew i kucnęłam obok niej.
- Cóż, jeśli ma się tak zachowywać w stosunku do ciebie, to nie jest wart mojej wielkiej miłości. - Pomogłam jej wstać. Kiedy się wyprostowała, jęknęła. Zmarszczyłam brwi. - Loluś, może pójdziemy do pielęgniarki? Pamiętam, gdzie jest jej gabinet.
- Nie trze... Chociaż, pewnie powinnam. Okej, chodźmy.
Spojrzałam na zegar na ścianie. Za cztery minuty dzwonek.
- Przejdziemy jeszcze tylko koło naszej klasy. Powiem komuś, ze idziemy do sanitariuszki.
- Dobra. - Skinęła głową. Wyraźnie próbowała się nie rozpłakać.
Szłyśmy powoli. Nie chciałam jej nadwyrężać. Sądząc po minach Loli i tym, że drugą ręką masowała miejsce, gdzie kończy się kręgosłup, pewnie stłukła kość ogonową. Z doświadczenia wiedziałam, jak to boli.
- Kresia? Nic nie powiesz tamtemu chłopakowi? To był wypadek, nie jego wina. A wiesz, że nie chcę, żeby było jak w podstawówce.
- Ta - mruknęłam.
       Okej. Tym razem mu odpuszczę. Ale jeśli taka sytuacja się powtórzy, to mnie popamięta.

wtorek, 29 lipca 2014

Małe zmiany?

W tytule wstawiłam znak zapytania, bo nie wiem, co się zmieni. Jak może ktoś zauważył, już dawno ani ja, ani moja koleżanka nie wstawiłyśmy dalszej części naszej historii. Pewnie tego nie zrobimy, ale nie chcę usuwać tego bloga, więc chcę coś jeszcze tu zrobić.
Tu miałam zamiar rozpisać się o tym, jak to piszę coś i nie kończę, ale oszczędzę to potencjalnemu Czytelnikowi. I tak pewnie mało kto to przeczyta, więc nie chcę nikogo odstraszać.
~~~~~~~~~~~~~~
A więc tak: ja, HappyPotato, unieważniam to, co wcześniej napisałam. Zaczynam opowiadanie od początku. Mogą pojawić się niezgodności z opowiadaniem mojej koleżanki, za co z góry przepraszam.
Niedługo zapraszam na nową wersję!

środa, 30 października 2013

Rozdział 3 Pechowy dzień

 Po zjedzeniu tosta i pokonaniu nużącej drogi do ośrodka dla przyszłych przewodniczących świata od razu poszłam do swojej szafki. W środku była poobwieszana plakatami i naklejkami. Uśmiechały się buźki Martina Garrix'a, Oliego z BMTH oraz RiRi. Naklejki świadczyły o zamiłowaniu do plastyki, snowboardu, itp.
 Lekcje minęły wyjątkowo szybko. Na religii wleciało mi np zaś na matmie - kazanie za używanie telefonu ( wreszcie nauczycielka mnie zauważyła! ).
 Przelotnie spotkałam się z Wiktorem, Matim i Adamem (znaczy sie tylko z dwoma pierwszymi). Mój chłopak i Mateusz mieli trening zaś ja i Adaśko wsiedliśmy do autobusu by rozpocząć nudną podróż do domu.
 - Hej, może wstąpiłbyś do mnie?
 - Oki. I tak nic nie robię oprócz czytania Mikołajka po raz setny - powiedział i uśmiechnął się.
 - To prawda, że chcą ci założyć aparat na zęby?
 - Taaa... Niestety, - powiedział z żalem - tak. Wiesz jak jeszcze mama mi to mówi to ja nie potrafię się jej sprzeciwić. - Nagle zasmucił się. Jego twarz w kształcie owalu, przybrała tak smutny wyraz iż nie mogłam na to patrzeć.
 - Ej! Gramy w jednym teamie! Też będę miała aparat na zęby - to nie daje mi spać już od dawna!
 Zaśmiałam się a on ze mną.
 Wreszcie wysiedliśmy. Pobiegliśmy do mnie do domu nabijając się z tego, że mój kumpel wdepnął w błoto i ubrudził swoje ulubione spodnie.
 Przywitaliśmy się z moimi rodzicami i poszliśmy do mojego pokoju.
- Nic się u ciebie nie zmieniło. - Powiedział.
- Nom. Jakoś tak wyszło. Ale szykuje mi się remont.
- Aha.
 Rozmowa w ogóle się kleiła. Przypomniałam sobie o wczorajszej rozterce, która jak stadko motyli wyleciała z mojej głowy.
 - Adam?
 - Hmm...?
 - Czy ja jestem ładna?
 To pytanie wyraźnie go zmroziło. Zaśmiał się sztucznie. A potem zamarł. Patrząc w okno, zamyślony wyglądał tak dziecinnie. Miał rozczochrane włosy, brudne spodnie, niewinny wyraz twarzy. To wszystko sprawiało, że czułam się jakby... Mniejsza.
 On jednak nie zdając sobie sprawy z moich myśli odpowiedział:
 - Wiesz powinienem ci już dawno to powiedzieć. W końcu jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
 Przekręciłam pytająco głowę.
 - Ja... Jestem zakochany w Natalii. Wiem, ona była dla ciebie wredna na tym balu ale może jednak czas się pogodzić. Byłoby mi dużo łatwiej na przykład dlatego iż zamierzam jej zaproponować chodzenie. - To brzmiało tak jakbyśmy byli jeszcze w podstawówce, gdzie powstawały pierwsze miłostki. Jednak tym razem to mnie zmroziło.
 - Potrzebuje twojej pomocy. Bo mi na niej zależy. - Tu spojrzał na mnie.
 - NIE.
 - Proszę cię, nie bądź samolubem.
 - Co ma do tego bycie samolubem?!
 - Myślisz iż wszyscy się w tobie zakochują?! Mylisz się! Połowa chłopaków twierdzi, że jesteś sztuczna! Z tymi swoimi kolorowymi włoskami wyglądasz idiotycznie!
 Bolało.
 - TY TEGO NIE WIDZISZ?! NATALIA ROBI SOBIE ZE WSZYSTKICH SŁUGUSÓW! - krzyknęłam. Kłótnia wstąpiła na wyższy stopień.
 - No i?!
 - Boże, nie myślałam, że jesteś tak tępy!
 - Teraz jeszcze jestem tępy?! Masz rację. Tylko wydawało mi się, że jesteś moją przyjaciółką. - Zaszkliły mu się oczy. Mi też.
 - Okej sorry. Spokojnie.
 - Spokojnie?! -  Wrzasnął. - Pomyśleć, że kiedyś mogłem być w tobie zabujany i zazdrościć Wikiemu.
 Co?
 - Byłeś we mnie zabujany?
 - Tak! A teraz cześć! Miło było! - Wypadł z mojego azylu kipiący ze złości.
 A ja po prostu krzyknęłam:
 - Ja w tobie też! Zadowolony?!
 Wydaje mi się, że on nie usłyszał. Ja za to wreszcie przyznałam się do własnych uczuć. Co się dzieje ze mną? Ciężko stwierdzić.

==================================================================

 Ja usłyszałem. Nie mogłem uwierzyć. Ale teraz za późno. Już nie czuję do niej tego samego co w lato.
 Czemu jednak gdy dobiegłem do przystanku czułem mieszankę samozadowolenia i szczęścia?
 I czemu po polikach ciekły mi łzy?

Pokoik Alex :3



poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział 4

Ka-boom!

Rozdział 5, czyli Kreska wraca na stare Śmieci

Wyszłam ze szkoły, odpięłam rower, założyłam kask i odjechałam. Jeszcze nie wiedziałam, gdzie pojadę, pewniakiem było tylko to, żeby było daleko od szkoły i boisk. Wciąż byłam jeszcze w lekkim szoku po sytuacji na korytarzu. Czemu zawsze musi spodobać mi się nieodpowiedni chłopak? Rozmyślając, skręciłam w nazwaną przeze mnie i moją kuzynkę Klonową Aleję i wjechałam w bogatszą dzielnicę. Skierowałam się do jednego z domków i gdy dojechałam na miejsce, zsiadłam z mojego pojazdu.
Kiedy prowadziłam rower po brukowanej ścieżce, po raz kolejny przyglądnęłam się stojącemu przede mną domowi. Był to średniej wielkości domek jednorodzinny. Nie wyróżniał się niczym wśród innych domów na ulicy, dlatego gdyby nie numerek przy bramie, wielu ludzi pewnie nie potrafiłoby rozróżnić domku nr 13 z np. domkiem nr 19. Ale nie ja. Nawet na ślepo potrafiłabym tu trafić i mowy by nie było o pomyłce.
Oparłam rower o małą brzozę i podbiegłam do drzwi wejściowych, po czym zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Już po chwili usłyszałam donośny kobiecy głos, wołający „OTWARTE!! WCHODŹ!”. Jak usłyszałam, tak zrobiłam. Plecak i buty zostawiłam w przedpokoju.
- Cześć ciociu! – powiedziałam, wchodząc do ciepło urządzonej, dosyć małej kuchni.
Moja ciocia Ala, siostra mamy, nazywana przez większość rodziny Lissem (nawet nie pytajcie, pewnie i tak potem się to wyjaśni) właśnie stała przy zlewie i obierała ziemniaki na obiad. Widać było, że należymy do jednej rodziny, można by ją było nawet wziąć za moją matkę. Miała długie za połowę pleców, lekko falowane ciemnoczekoladowe włosy. Teraz była odwrócona do mnie tyłem, więc nie było widać jej oczu, o dokładnie takiej samej barwie, jak moje i mamy.
Podeszłam do niej i przyjacielsko zarzuciłam jedną rękę na szyję.
- No, co tam u ciebie? Pewnie dużo się zmieniło od soboty.
Ciocia na chwilę oderwała się od pracy i spojrzała na mnie, unosząc jedną brew.
- Jasne, Kreska. Jak zawsze, moje życie jest takie ciekawe, że od soboty był taki huk wydarzeń, że nie zdążyłam odetchnąć. – Po tym komentarzu powróciła do obierania ziemniaków. – Jak tam w gimbazie, gimbusie?
Taaak, lubiłam gadać z ciocią. Potrafiła podnieść na duchu.
- No wiesz, jak to pierwszego dnia. Było okej. Ale nie tak ciekawie jak u ciebie. – Zerknęłam na zegar ścienny nad zlewem. – Wiesz może, kiedy Lola wróci?
- Powinna być za chwilę. Kiedy wróci, idźcie sobie, obiad powinien być za mniej więcej półtorej godziny.
Westchnęłam. Lubiłam to robić przy Lissie, bo to ją wkurzało. „Masz tak ciężko, że aż wzdychasz?”, mówiła.
Zabrałam rękę z jej szyi i wyciągnęłam jabłko z koszyka stojącego na blacie.
- Poczekam na nią na dworze. Hehe, wyjdę jej naprzeciw! – Ostatnie zdanie powiedziałam żartobliwie i ku mojemu zadowoleniu, ciocia parsknęła.
Wyszłam więc na podjazd i, pogryzając pyszne jabłuszko, czekałam na moją wcześniej wspomnianą kuzynkę Lolę. Tak właściwie, to ona nie ma na imię Lola. To tylko jej przezwisko, tak samo jak Kreska jest moim. Nie stałam samotnie zbyt długo. Już chwilę po moim wyjściu z domu zauważyłam, że na chodniku, dosłownie paręnaście metrów ode mnie znajduje się Lola, cała w skowronkach.
I to jeszcze nie sama! Szła z dobrze mi znanym chłopakiem, który w tej chwili uśmiechał się od ucha do ucha.
Dziwne. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zadowolonego. Nawet wtedy… Ale chwila! Skoro oni się tak zachowują, to coś musi być na rzeczy! A ja się muszę koniecznie dowiedzieć, co!

~~*~~

Miało nas nie być w domu, dlatego poszłyśmy do ogrodu na tyłach domu. Były tam wiśnia i grusza, na których był rozwieszony hamak. Gdy chodziłyśmy do przedszkola, bardzo lubiłyśmy się na nim bujać. Kiedy już przesłuchałam Lolę na temat naszego znajomego (Ale ja nie wiem, o co ci chodzi!), to odrobiłyśmy razem lekcje. Co prawda, było tego co kot napłakał, ale zawsze coś. Chociaż Lola chodziła jeszcze do podstawówki – szósta klasa się kłania! – miała zadane więcej, niż ja. Szybko się z tym wyrobiłyśmy i w skrócie opowiedziałam jej o dzisiejszych zdarzeniach. (Oczywiście moja droga kuzynka najbardziej była zainteresowana Matim, o którym na przekór opowiedziałam jej jak najmniej.) Wyrobiłyśmy się z lekcjami na obiad. Potem już musiałam iść do domu.

Bardzo lubię przebywać u mojej kuzynki. Chyba momentami bardziej, niż u siebie w domu. Kiedy wracałam rowerem, dużo myślałam o moim pierwszym dniu w szkole. Byłam pewna, że nie będzie tak spokojnie, jak w podstawówce. I nie myliłam się. 

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 2 Dawni przyjaciele


Dostrzegłam kątem oka, że Zuza wyszła z przebieralni. Miała na sobie sukienkę w kolorze koralowym. Wyglądała przecudnie. Zmieniła się od końca szóstej klasy (mimo, iż minęły tylko dwa miesiące).
Hana ubiegła mnie ze skomentowaniem piękna mojej przyjaciółki.
-Jak Kacper cię zobaczy to padnie! Pięknie wyglądasz.
Hanna Milczewska była o rok młodsza ode mnie i Zuzki. Znamy się przez to, że nasi rodzice grywają razem w brydża. My zresztą też.
Minęło około sześciu godzin od feralnego „padnięcia na łóżko”, zaś półtorej godziny od zakończenia mojego treningu capoeiry. Zuza zadzwoniła do mnie i Hany, że potrzebuje pomocy, bo jej chłopak zaprosił ją na randkę a ona nie ma się w co ubrać. Tak też przyjechałyśmy we trójkę do centrum handlowego by załatwić ten jakże uporczywy problem.
Zapadła cisza a moje przyjaciółki chyba oczekiwały ode mnie komentarza, więc pośpiesznie powiedziałam:
-Wyglądasz ślicznie, ale dodałabym coś na ramiona bo jest ciupkę za mdławo.
-Nie rozpędzajcie się za bardzo, bo ta sukienka jest chyba, a raczej na pewno o rozmiar na mnie za mała – odparła Zuzka.
-Co za problem wziąć większą? – zapytała najmłodsza z nas.
-No właśnie nie ma większej. Mierzyłaś już tą granatową, Zuza?
-Tak. Ten kolor do mnie nie pasuje. Och, co ja zrobię! Mam problem! Za pół godziny zamykają sklepy, powinnam być już w domu a na dodatek zaciągnęłam was tu ze mną! – histeryzowała.
-Spokojnie! Mogę sprawdzić, czy w zapleczu nie ma tego rozmiaru, którego panienka potrzebuje. – Niespodziewanie za nami pojawiła się pracownica sklepu
-Naprawdę?! Była bym bardzo wdzięczna.
Powiedziałyśmy pani rozmiar i zniknęła pomiędzy wieszakami.
Wyciągnęłam iPhona, ponieważ dziewczyny zajęły się tematem, który mnie nie ciekawił. Miałam jedną wiadomość od taty oraz trzy nieodebrane połączenia od TATY, Wiktora i Adama.
 Co dzisiaj się dzieje z tymi facetami? – pomyślałam.
 W wiadomości było pytanie za ile będę. Odpisałam, że za około pół godziny powinnam być w domu. Do chłopaków nie dzwoniłam. Dalej jeszcze nie przemyślałam sprawy do końca.


Po piętnastu minutach wyszłyśmy ze sklepu w istnie szampańskim humorze. Okazało się, iż rzeczywiście piękna koralowa suknia czeka na Zuzkę na zapleczu.
Do domów zawiozła nas mama Hany. Weszłam do domu tanecznym krokiem. Była już 21 więc od razu wskoczyłam pod prysznic z piosenką Good girl gone bad Rihanny. Potem poszłam do pokoju i dopiero koło 22.30 poszłam spać (ach te zadania domowe). Wkroczyłam w objęcia Morfeusza z uśmiechem na ustach.
 Wyśniłam tej nocy piękne sny.
 Kolorowe obrazy przemykały przez mój umysł. Widziałam przyjaciół i wrogów, tych teraźniejszych, i zapomnianych.
Potem obudził mnie dźwięk budzika. Coś jakoś szybko. Moje zdziwienie nie miało granic. Już ranek? Zwlekłam się z łóżka, wyszłam z pokoju i zbiegłam schodami na parter. Tam cała rodzina jadła już śniadanie.
-Co dzisiaj jemy?
-Zależy co chcesz. Tosty, mleko? Czy coś bardziej wydumanego?
-Tosty. Najlepiej z dżemem.

================================================

 Gdy Alex z przyjaciółkami była w centrum handlowym 
 Usiadł do pianina. Jego chude palce poruszały się po klawiaturze z gracją i lekkością. Nagle z nastolatka w fullcap'ie zamienił się w eleganckiego chłopca. Grał Dla Elizy. Jego matka leżała na łóżku. Uroniła kilka łez. Potem przestała. Będzie silna przynajmniej dla swojego najmłodszego syna.
 Chłopak wstał uśmiechnął się do rodzicielki i poszedł do swojego pokoju. Włączył cicho muzykę klasyczną i spojrzał na siebie w lustrze. Włosy opadały mu na oczy. To znak iż pora pójść do fryzjera. 
 Nowe jeansy były ciupkę za duże a przy wręcz chorobliwej chudości nastolatka było to bardzo widać. Koszula po całym dniu była wymięta. Szczególnie po tym jak Natalia wpadła na niego w szkole.
 Właśnie. Dziewczyna jego marzeń. Idealna pod każdym względem. W porównaniu do Alex, była spokojna, ustatkowana, oraz... Naturalnie piękna (wiecie z tym naturalnym pięknem, to tak do końca nie jest. Chłopak był po prostu do granic zakochany i nie zauważał pewnych "szczegółów").
 Uśmiechnął się już po raz drugi w ciągu piętnastu minut. Potem podszedł do półki z książkami. Przeglądał nazwy i gdy znalazł odpowiednią wyciągnął ją z tłumu innych. Mikołajek uśmiechał się do niego z okładki. Chłopak usiadł na pufie i zaczął czytać. Lektura wciągnęła go do tego stopnia, że aż zapomniał o tabunie lekcji które miał zrobić. No, nic. Jakoś się wyrobi.

Od lewej: Hana,  Zuza.

 Tak więc zamieszczam ten oto następny rozdział. Nwm sami oceńcie czy krótki. Musiałam go umieścić bo mam kumulację dobrych pomysłów więc żeby za bardzo nie gmatwać w rozdziałach pojawił się on właśnie teraz :)